Ech... co to był za ślub... 35 stopni w cieniu, zero wiatru, Kraków rozpalony, rozpalone i półnagie kobiety biegające po domu, malutki drewniany kościółek w podkrakowskiej Modlnicy działający jak mała szklarnia (nawet ksiądz wymiękł - p. foto), sala imprezowa działająca jak wielka szklarnia. I gorąca, wiecznie wpatrzona w siebie para - Ewelina i Eric, plus goście z całego świata, od Kanady, przez Irlandię, na Japonii skończywszy.
Podczas takich ślubów zawsze żałuję tego, że nie jestem tam gościem tylko pracuję...
Do zobaczenia na sesji!